top of page

1989-1990

Abathor powstał w 1989 r. w Łodzi, kiedy Daniel Cybusz (perkusja) i Marcin Kowalczyk (gitara) zainspirowani europejskim i amerykańskim thrash i death metalem stwierdzili, że nie pozostaje nic innego jak założyć band i niszczyć wszystko dookoła decybelami. Nazwa zespołu ma dwa źródła pochodzenia:

(późniejsze oficjalne) Aba ( od aramejskiego, Abba - istota najwyższa) i Thor ( grom, władca i Bóg piorunów w skandynawskim pogańskim panteonie). Co razem daje (o zgrozo) semicko-nordyckie bóstwo high voltage.

 

Jeszcze w 1989 roku w 2- osobowym składzie zagrali  na jednej z  łódzkich scen właściwie dla grona znajomych, trochę coverów, trochę własnych kompozycji, wszystko w więcej niż połowie improwizowane, ale wygłodniali ciężkiej i szybkiej muzy ludzie chwalili sobie każdą tego typu inicjatywę na ich terenie.

Wciąż w 2 osobowym składzie Abathor instaluje się w  „Lutni”, gdzie odbywają się mniej lub bardziej regularne próby. Jest problem - brakuje basu i vocalu. Trwają poszukiwania.

1991-1992

Kris (Krzysztof Świątkiewicz- vocal, gitara). Moja historia z Abathor zaczęła się na jednym z górskich rajdów w Beskidzie, gdzie natknąłem się na dziewczynę silnie związaną ze scena metalową, od słowa do słowa, że ja gram, ale obecnie wszystkie projekty, w których brałem udział się rozpadły i jest band, który chce uzupełnić skład. Abathor grał jakieś 300 m od miejsca gdzie mieszkałem, wpadłem z tam gitarą, ale okazało się, że szukają basisty i wokalisty. „Śpiewałem” wcześniej trochę, no to postanowiliśmy, że zagramy kilka dźwięków, hehehe, no i okazało się, że dobrze trybi. Daniel grał podziały, które zawsze chciałem grać, szybko, głośno, tak to było to. Natomiast kawałki, które napisali z Marcinem były słabo zaaranżowane, nie bardzo trzymało się to kupy, zaczęliśmy pisać nowe, właściwie z tych, które napisali we dwóch został „Anatomy of A Murder”. Któregoś dnia wróciłem z próby, mieliśmy dobry szybki riff, w telewizji były wiadomości gdzie pokazywali właśnie relacje z operacji Pustynna Burza, wojna w Iraku, patrzyłem zahipnotyzowany, myślałem ze to III wojna światowa, zimne przebitki jak z noktowizorów wystrzeliwanych rakiet. Miałem temat do Thunder of War.

W tej samej Sali miał próby inny zespół, mieli basmana, no cóż powiedzieliśmy mu –stary, lubisz Metallica, Slayer, Megadeth, Testament, Sepultura, chcemy tak grać i potrzebne nam twoje 4 struny. Tak mniej więcej, dołączył do Abathora Rafał Fuks na basie.

 

Demo Reincarnation (1991)

Po paru miesiącach mieliśmy kilka numerów gotowych, czas by usłyszał o nas świat. Kumple, którzy wpadali do nas na próby mówili, że koniecznie musimy zagrać koncert. Ogólna tendencja w metalowym (bardzo prężnym wówczas) undergundzie była taka: nagrywasz na próbie demówkę, wysyłasz do fan Zinów, oni piszą recenzje + jakiś wywiad czy artykuł, ludzie piszą albo dzwonią, żeby w ich mieście zagrać koncert… no i jedziesz. Pod tym względem nie różniliśmy się wiele od innych kapel. „Reincarnation” nagraliśmy na zwykły kasetowy magnetofon stereo wykorzystując 2 mikrofony Shure, pokombinowaliśmy tak, że najpierw na „setkę” nagraliśmy instrumenty i puszczając to przez wbudowany w magnetofon mikser dograliśmy osobno vocal.

Pierwszy koncert Abathor w pełnym pierwotnym składzie odbył się w 1991 r. w Konstantynowie Łódzkim, zagrali wtedy ABATHOR, PANDEMONIUM, LAST WAR.

Wrażenia? Oczywiście obsuwa czasowa, wywalone przez publiczność drzwi do sali, palące się stare lampowe Vermony, no czad.

 

Ultimate Cure (1991)

Było tak: gość, który miał firmę wydającą kasety magnetofonowe (piractwo było nadal legalne), najpopularniejszy wówczas nośnik dźwięku, dostał przy okazji taśmę demo „Reincarnation”, był fanem Black Sabbatrh, Deep Purple, Led Zeppelin, Iron Maiden i reszty. Odjechał, wrzucił taśmę w samochodzie do odtwarzacza i za chwile był z powrotem. Panowie wchodzicie do studia i robimy kasetę. No krótko i na temat, nie powiem, czuliśmy się jakbyśmy wygrali w totka.

Między „Reincarnation”, a „Ultimate Cure” było zaledwie kilka miesięcy, siedzieliśmy wiele godzin na próbach żeby mieć w miarę pełny materiał. 3 dni w studio polskiego radia w Łodzi i mieliśmy nagranie. No i tu zaczęły się rozczarowania. Mieliśmy po 16-17 lat, chodziliśmy do szkoły i ledwie wyłudziliśmy od rodziców na w miarę, jako takie lutnicze instrumenty, o porządnych wzmacniaczach mogliśmy jedynie pomarzyć. W studio stały takie, ale to sprzęt orkiestry PR, pewnie jak by się dało parę złotych w łapę to by użyczyli, ale kto wiedział? No to „polskie distorszyny” w stół mikserski i jedziemy. Już na etapie miksu wiedzieliśmy, że to nie brzmi tak jak powinno, no, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Fan Ziny, koncerty (m.in. Łódź, Oleśnica, Kościan, Poznań, Mielec, Mosina, Stargard Gd.) to stały element funkcjonowania  kapel.

Jeszcze w 1991 zaczęliśmy pisać nowy materiał, to były dla metalu przełomowe czasy. Scena metalowa została zdominowana przez wszechobecną blekozę: burzum, samael, darkthrone i inne takie. Z drugiej strony nadal trzymała się mocno amerykańska śmietanka thrash metalowa i death metalowa. Nasz nowy materiał miał pozostać w nurcie który reprezentowały takie kapele jak Death, Sepultura, Confessor, Mekong Delta ciągle na nas miały wpływ Metallica, Slayer,Testament, Death Angel.

Na „Ultimate Cure” jest outro ”March of Enchanted Souls” to był pierwszy rif do nowego materiału, chcieliśmy zrobić EP z 4 nowymi kawałkami:  March of Enchanted Souls, Human Decay, Don’t Wait Salvation i Scared Reality. Była taka tendencja, żeby bębny robić cyfrowo, nawet 3 partie perkusji tych utworów już zrobiliśmy w MIDI.

Ale zaczęły się problemy w zespole, Daniel wyjechał do Poznania żeby bębnić w Turbo, Rafał poświęcał więcej czasu swojemu życiu prywatnemu, mniej koncertów (wpływ blekozy), brak perspektyw rozwojowych, nie ma pełnego składu, nie nagrywamy. Zaczęło się sypać.

Na szczęście Daniel wrócił do Łodzi, ale rysa została i już nie było takiego napędu i interakcji w zespole. Ostatnim kawałkiem, jaki zaczęliśmy robić w tym składzie był Where’s Paradise, który znalazł się dopiero w 1996 na „Phoenix From The Flames”. Rafał Fuks definitywnie opuścił zespół. Zdecydowaliśmy, że w ogólnej aurze degrengolady nie ma sensu grać dalej.

 

1993-1997

No nie wytrzymaliśmy długo bez grania. Daniel cały czas bębnił w „Lutni”, spotkaliśmy się po kilku miesiącach we dwóch, no i grało się fajnie. Miałem trochę nowych pomysłów. To były czasy, kiedy tradycyjne granie metalu powoli odchodziło do lamusa, a jednocześnie odzywały się punkowe korzenie. Był też świeży powiew RageAgainstTheMachine, Clawfinger, Fear Factory, „nowa” Sepultura. Nie jestem pewien, ale Daniel grał wtedy w Valdi Moder band (R.I.P) z Marcinem Sauterem na basie. Znaliśmy się wszyscy, bo mieszkaliśmy na jednym osiedlu w odległości zaledwie paru przystanków autobusowych.

Marcin wpadł kiedyś do nas na próbę, zagraliśmy mu nowy kawałek „Infamy”, prosty motorheadowski riff z typowym thrashowym podziałem, zadziałało, no to mieliśmy już jakiś skład.

Chcieliśmy ściągnąć Modera na gitarę solową, chyba zagraliśmy nawet 2 próby (jedną na pewno), ale on miał swój Vai’owo-Satiani’owy świat, który wtedy był na topie wśród instrumentalistów i Abathor był dla niego anachronizmem. Luz. Ale Marcin Sauter został z nami.

W jakimś mega szybkim czasie (tak, tak stare wróciło) zrobiliśmy 3 kawałki wspomniany wcześniej Infamy, Names of Sin ( w dużej mierze pomysły nowego basowego) i Save Your Hope. Zaraz też nadarzyła się okazja, żeby nagrać je w studio Piotrka Jełowickiego, wtedy PJ& Haus Studio w Łodzi.

Zaraz też zmontowaliśmy z tego Promo’93 i porozsyłaliśmy po różnych wytwórniach, zero odzewu, no, ale CH im WD.

Chcieliśmy drugiego gitarzystę, porozmawialiśmy z Marcinem Kowalczykiem i wrócił do zespołu, jego największym problemem był dojazd na próby spod Łodzi przez całe miasto, zwłaszcza w zimie. No ale działało.  Zagraliśmy wtedy kilka fajnych koncertów w Łodzi, chyba tylko w Łodzi, nie było sensu jeździć pociągami po Polsce za zwroty 2 klasy PKP. Na miejscu mieliśmy dobrą publikę. Zresztą chodziło już tylko o fun. Takie kluby jak Cytryna, Tygrys czy słynne „Siódemki” na Piotrkowskiej pełne były wspaniałej publiczności.

Ale czas zaczął się ciągnąć, nowy materiał zajął nam 2-3 lata, Daniel i Marcin Sauter uczestniczyli w innych projektach i zespołach. 

 

Phoenix From The Flames

W 1996 roku nagraliśmy znów pełen materiał (ok. 40 min) zatytułowany „Phoenix From The Flames” 10 utworów( 9 nowych + nową wersję Ultimate Cure) . Słabe możliwości finansowe znowu zaważyły na nagraniach, nie tyle na brzmieniu, które było i jest niezłe do dzisiaj, ale infekcja gardła spowodowała, że partie wokalne wyszły słabo. Nie mogłem sobie poryczeć, więcej „czystych” wokali sprawiło, ze materiał nie był tak drapieżny jak byśmy sobie tego życzyli. No, ale nie było czasu na poprawki.

Po paru miesiącach okazało się, że żadna wytwórnia nie jest zainteresowania zespołem z Łodzi, który nie gra ekstremalnej muzy. 2 połowa lat dziewięćdziesiątych to najgorszy czas w historii metalu wszędzie, na pewno przyczyniło się to, że zespół się rozpadł. Ostatni koncert zagraliśmy w 1997 w podłódzkim Zgierzu, tam gdzie teraz jest klub „Agrafka”.

Na gruzach Abathora powstał Citizen Dick, ale to już inna historia.

 

Obecnie

W lutym 2011 spotkaliśmy się na koncercie naszych znajomych. Zakiełkował pomysł, żeby znowu wskrzesić Abathora. Jakiś czas później spotkaliśmy się w 3kę (bez Daniela) z gitarami, żeby zobaczyć, no chyba dupy nie urwało. Spotkanie na próbie w pełnym składzie zajęło nam jeszcze 2 lata, nie poszło najlepiej, ale przynajmniej było wesoło. Dzięki powstaniu „Muzykomanii” znaleźliśmy porządne miejsce do grania. Niestety Marcin Kowalczyk ze względu na problemy osobiste nie mógł grać w zespole. Kilka miesięcy pograliśmy znów w trójkę stare kawałki. Wkrótce dołączył do nas drugi gitarzysta Łukasz Fedyk i póki co Abathor znów gra. 

 

  

bottom of page